Odwróciłem dziewczynę w swoją stronę, uśmiechając się przy tym lekko.
- To nie twoja wina, lecz moja. Zaufałem jej, byłem w tamtym momencie bardzo naiwny. Może gdybym nie był takim idiotą wyczułbym, że jest coś nie tak. Ruszyliśmy przed siebie po chwili wchodząc do jakiegoś starego magazynu. W środku było jasno i bardzo czysto jak na opuszczony budynek. Usiadłem na jednej ze skrzyń czując dziwną woń.
- Kaneki, co jest? - spytała mnie, gdy moje oczy lekko się rozszerzyły. Docierało do mnie, wiele woni krwi ghuli. Dochodziły ze wszystkich stron i nie mogłem wydusić z siebie słowa. Siedziałem tak czując jakieś dziwne uczucie w brzuchu. Spojrzałem na nią, odsuwając się lekko. Nagle z jednych drzwi wyszło dwóch dorosłych mężczyzn z walizkami w ręku. Spojrzałem na nich zdziwiony, zakrywając ręką aktywowanego kakugana - niestety nie umiałem nad nim panować. Przyjrzałem się im uważniej, widząc na ich rękach pełno krwi, znajdywała się także na ich ubraniach. Nikt się nie ruszył, wymieniając się tylko spojrzeniami, ale nagle osobnicy skoczyli na nas, a ja wylądowałem na ścianie, nie mogąc zapomnieć o moim głodzie, a czułem że jedzenia tutaj pod dostatkiem...Odbiłem się od ściany lądując na najwyższych kartonach i patrząc na nich z góry. Nagle wszystko pode mną się zawaliło, a ja runąłem na ziemię.
Nie wytrzymam...Nie umiem panować nad Rize...
Zacząłem się podnosić, chichotać i oblizywać wargi. Z mojej twarzy nie znikał morderczy uśmiech z ujawnionymi zębami. Rozglądałem się nerwowo, niczym wygłodniały wilk. Oni nie ruszając się z miejska przyglądali mi się za zaciekawieniem. Jak gwałtownie odwróciłem głowę, że pewnie pomyśleli, że skręciłem sobie kark. Z jednej sekundzie zniknąłem im z oczu. Podczas gdy jeden z Gołębi dopiero zaczął się obracać, by zerknąć za siebie, ja już tam byłem i uderzyłem go, cisnąc fo na drugi koniec sali. Z niezwykłą prędkością przeleciał ją i uderzył w ścianę. Wpadłem w pewnego rodzaju trans, na zewnątrz wyszła moje druga natura - natura Rize. Miało to swoje plusy i minusy. Plusy, były takie, że stawałem się silniejszy i dużo szybszy. Wzrósł mój poziom zręczności i refleksu, minusy jednak były zbyt poważne, mianowicie nie byłem sobą. Nie odróżniałem przyjaciół od wroga. W tej formie chciałem wszystkich...zjeść. Rzuciłem się na drugiego i w ciągu mrugnięcia byłem przed nim. Wyskoczyłem do niego i nawet nie wylądowałem, gdyż znajdowałem się nad nim, wgryzając się w jego ramię. On skrzywił się z bólu i chciał mnie dorwać ręką, jednak przyłożyłem nogi do jego ciała i wybiłem się w tył wyrywając zębami kawałek mięsa. Pchnięty w tył zawył cicho z bólu, ale stanął na równe nogi, robiąc kamienną twarz. On jak i zarówno jego kolega wpatrywali się we mnie gdy skończyłem jeść. Moje usta i broda ociekały krwią. Gdy skończyłem spojrzałem przed ramię na pozostałych. Wstałem i lekko się zachwiałem. Moje kagune, wszystkie 4 pojawiły się i pulsowały czerwienią jak nigdy.
- Coś jest nie tak - usłyszałem głos jednego z nich, widząc, że miejsce skąd wydobywało się kagune nadal buzowało. Po chwili wystrzeliły jeszcze dwa kagune, lecz nie były takie same jak pozostałe cztery. Jakby opancerzone i ozdobione w szereg zakrzywionych ostrzy.
Całe zgromadzenie cofnęło się o krok. Całemu temu zdarzeniu towarzyszyły dźwięki gruchotania kości i pocierania się o siebie czegoś oślizgłego.
- Co się do cholery dzieje?!
- Kakuja...
Gołębie czekały na rozwój sytuacji. Spojrzałem przez ramię na jednego nich i rzuciłem się.
- Jeść! - krzyknąłem, znikając i pojawiając się, raniłem jego ciało, lecz nie zbliżałem się za bardzo. W ciągu następnych chwil męczył się ze mną nie mogąc nic zrobić. Nagle padł martwy u moich stóp, a ja uśmiechnąłem się szeroko gdy jego kolega zaczął uciekać. Już chciałem się na niego rzucić gdy ujrzałem przed sobą jakąś dziewczynę. Oblizałem wargi, ale nagle zacząłem sobie wszystko przypominać. Moja maska jak i kagune rozsypało się.
Oprzytomniałem. Przede mną stała Mea, a u moich stóp leżał zabity człowiek...Cofnąłem się o krok, od razu upadając na ziemię i patrząc się z przerażeniem wokół siebie...
<Mea?>