czwartek, 3 marca 2016

Od Mey - Cd. Kanekiego

Fioletowowłosego mężczyznę postanowiłam traktować tak, jak dorosłych przystało- z wręcz książkowym szacunkiem. Lekko uśmiechnęłam się, kiedy musnął ustami zewnętrzną stronę mojej dłoni. Łaskotało. Słyszałam o Smakoszu, chyba wszystkie ghule znały osobnika ochrzczonego tym mianem. Kaneki szybko mnie przedstawił, nie dając mi szansy, bym sama to zrobiła. Chociaż... Może tak właśnie było lepiej? W kieszeni płaszczyka coś zaczęło wibrować, by po ułamku sekundy grać jeden z tych spokojnych kawałków granych na studniówkach. Zawsze zapominałam go zmienić. Przeprosiłam chłopców i odeszłam kawałek dalej. Gdy odebrałam- od razu ojciec zasypał mnie gadaniem o tym, że nie powinnam wychodzić z byle kim na miasto i gdzie ogólnie byłam. Szczerze nie cierpiałam tego, jak prawił mi morały, ale musiałam to jakoś wytrzymać. W końcu Mea to grzeczna i posłuszna córeczka, którą sam kreował na maszynę do zabijania. Ale takie coś jak szkolenia było normalne w piętnastce, ba to realia, którym każdy musiał się podporządkować- inaczej to ciebie wyeliminowywali z gry. To po części dlatego tak chętnie zgodziłam się na spędzanie czasu z białowłosym, wszystko, żeby wyswobodzić się ze szponów brutalnej codzienności. Westchnęłam cicho, ponownie przytakując ględzącemu tatusiowi. Mógłby czasem przystopować, naprawdę. Ostatecznie skończyło się na pożegnaniu i informacji, że już po mnie jechał. Odłożyłam aparat do kieszonki. O dziwo Ken wraz z Tsukiyamą nadal stali w tamtym miejscu, w którym ich zostawiłam. Cóż... Miła niespodzianka, naprawdę. Wróciłam do nich, od razu przepraszając za wszystko. Już chciałam uprzedzić ich, że musiałam się zbierać, kiedy na krawędzi ulicy zatrzymało się czarne auto marki BMW. Eh... Zostawić faceta na jeden dzień, a już zmienia auto. Ulotniłam się, wracając do ojca.
~*~
Minął tydzień spędzony na siedzeniu w domu, nauce i karnych treningach. Byłam wykończona, prawie padałam na twarz, ale oczywiście tatusia to nie obchodziło. Na całe szczęście szlaban już minął i mogłam wyjść na "świeże" powietrze. Śniegu już prawie nie było, a świat wydawał się być zupełnie inny. Popatrzyłam na swoje odbicie w telefonie. Upiór, a nie dziewczyna. Cienie pod oczami i na powiekach, nawet chyba troszkę schudłam... A wszystko to rano zakryłam pod delikatnym, wodoodpornym makijażem, by nikt się nie zorientował co ewentualnie dzieje się w mojej rodzinie. Teraz wyglądałam... Chyba normalnie, głównie dzięki tonerom. Pierwszy raz od dobrych paru lat sukienkę zastąpiłam jeansami i jedwabną bluzeczką, na którą narzuciłam kurtkę. Buty? Czarne, lekkie kozaki. Włosy spięłam w kok. Heh... Nowa ja, można powiedzieć. A jednak w głębi serca wiedziałam, że to tylko chwilowa odskocznia i, że chyba nie dałabym rady aż tak bardzo się zmienić. Weszłam do parku, gdzie pary i grupy to ludzi, to ghuli wybierały się na spacery. Gdzieś w oddali mignęła mi znajoma, biała czupryna. Powoli zakradłam się do siedzącego na ławce Kanekiego. Wykorzystałam fakt, że chyba mnie nie zobaczył, bo nos miał w jakiejś książce i zaszłam go od tyłu, delikatnie zakrywając jego oczy swoimi dłońmi.
- Zgadnij kto!- zdobyłam się na chichot

<Kaneki?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz