Zostałam na piętrze, kiedy Kaneki zniknął wraz z gruzami i większą częścią grupy Gołębi. Tumany kurzu z cegieł i betonu wzbiły się w powietrze, tworząc barierę, której nie dało się przekroczyć. Kaszląc, udało mi się na ślepo ubrać maskę, bym nawet teraz nie została zidentyfikowana. Wtedy czekałby mnie stryczek z drutu kolczastego. Kagune aktywowało się samo, a powiadomiło mnie o tym dziwne mrowienie w plecach. Jeśli chodziło o moją broń, to nie tylko była ona hybrydą, ale też miała maleńki... defekt. Czasami uniezależniała się ode mnie i sama wybierała sobie cele, atakowała... Tak też stało się tym razem. Ani się obejrzałam, a fala błękitnych pocisków zaczęła przebijać mgłę. Chyba nigdy nie zapomnę tych przeszywających serce wrzasków... Aż sama poczułam ból. Nie... Nie należał on do tych psychicznych, wwiercających się w głuchą podświadomość. Bolało. Bardzo. Metaliczny zapach ludzkiej krwi zmieszał się z nowym dla mnie zapachem- bardzo słodkim i wyraźnym. Uśmiechnęłam się pod nosem. A więc to tak jest, jak się obrywa, co?- pomyślałam. Patrzyłam jeszcze, jak mające własną wolę Rinkaku dosłownie rozrywa jakąś kobietę w bieli na pół. Trysnęła posoka, brudząc zarówno mnie, jak i najbliższe otoczenie. Westchnęłam cicho, powoli wycofując się z pola bitwy. Już nie było inspektorów, zabawki się popsuły, jaka szkoda... Ale... Gdzie się podział Kaneki? Zeskoczyłam przez wyrwę w podłodze na niższe piętro, lądując z sykiem. Co jak co, rany były nieprzyjemne. Eh... Może braciszek miał rację i błędem było zadawanie się z białowłosym osobnikiem? Przytrzymywałam się za ramię, po części by ukryć szarpany uraz, po części by zatamować krwawienie. Jeszcze tego by brakowało, żeby zaczął się nade mną użalać, czy coś w tym stylu. I mógł mnie zaatakować. Zręcznie omijałam trupy, jakbym pokonywała kolejne odcinki krętej, leśnej dróżki. Moje starania i tak spełzły na niczym, bowiem całe ubranie roiło się od czerwonych kropek, zaś dół stroju wyglądał jak skąpany w tymże kolorze. Jedyny żywy potrącił mnie, kiedy uciekał. I znów lśniące dziecię postanowiło urządzić samowolkę- przebiło osobnikowi brzuch. Skrzywiłam się, odzyskując kontrolę. Kan panicznie cofnął się, zapewne pod wpływem emocji wywołanych masakrą. Nieco mocniej zacisnęłam palce, aż skóra zrobiła się chorobliwie blada. Kucnęłam przed chłopakiem, uśmiechając się niemo. Odpięłam swoją maskę, która upadła na podłogę z głuchym trzaskiem. Metal, nic nie powinno się jej stać. Zręcznym ruchem przytuliłam jasnowłosego, prawą dłonią delikatnie głaszcząc go po głowie. Niech mnie ktoś zabije, rozkleiłam się przy osobie, którą ledwo co znałam. No i sam mógł mnie odrzucić od siebie, wyzwać od wariatek.
- Już dobrze.- wyszeptałam kojąco- Już koniec...
<Kanekiii?>
- Już dobrze.- wyszeptałam kojąco- Już koniec...
<Kanekiii?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz