- Lepiej wracajmy, bo jeszcze przyjdzie ich więcej - powiedziałem i ruszyliśmy do wyjścia, jak gdyby nigdy nic. Chciałem już mieć to za sobą, wolałbym umrzeć. Westchnąłem patrząc ukradkiem na dziewczynę, której wzrok był utkwiony w jakiś punkt daleko przed nami.
- A po drodze to dzięki za to, że poświęciłaś mi swój czas. Choć twój brat chyba mnie za bardzo nie lubi i pewnie nie chcę być miała ze mną cokolwiek wspólnego. Nie dziwie mu się. Gdybym był na twoim miejscu nawet bym nie podszedł. Zawsze komuś narobię jakiś kłopotów, choć plusy są takie, że umiem ten problem naprawić - odparłem, patrząc na chodnik pokryty śniegiem. Zrobiłem kilka kroków przed siebie i stanąłem patrząc w głąb ulicy. Nikogo wokół nie było, tylko bezpański pies, który szukał jakiegoś jedzenia w pobliskim kontenerze. Wszystko mi się przypomniało.
Sowa, walka z Gołębiami, Anteiku, który potem odbudowaliśmy...Moja "śmierć". Wszyscy wyszli z tego cało, choć nie spotkałem jeszcze Tsukiyama...Zachowywał się wobec mnie trochę, jakby to ująć, obsesyjnie. Nie był jakiś niemiły, choć czasem umiał człowieka zdenerwować, ale jest lojalny wobec swoich przyjaciół i to jako jedyny próbował mnie powstrzymać przed pójściem na pewną śmierć. Weszliśmy do uliczki, która była skrótem do serca parku i nagle przed oczami śmignęła mi znana fioletowa czupryna.
- Kaneki, mój przyjacielu - powiedział z wielkim uśmiechem na ustach. Odwzajemniłem lekki uśmiech, czując że stał się jakiś inny. Nie mogłem w to uwierzyć. Tsukiyama był uległy...
- Kim jesteś? - spytała Mea
- Twe słowa są jednocześnie urocze, płynne i delikatne niczym sernik oraz tak niepokojące, że przeszywają me serce... cóż, nawet nie wiem jak smakuje sernik.- odparł, patrząc na nas.
- To jest Shuu Tsukiyama, choć możesz go znać jako Smakosz...Choć nie sądzę by był nim już w tylu procentach co kiedyś - powiedziałem, stając pomiędzy nim. Mea uśmiechnęła się do niego, wyciągając w jego stronę rękę, którą on ucałował. Normalnie dżentelmen od siedmiu boleści.
<Mea?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz